środa, 10 lipca 2013

OSTATNIO OBEJRZANE: czerwiec 2013

 photo p_Contagion_zps98cc2876.jpg

CONTAGION

*w telegraficznym skrócie*

Pandemia o nieznanym źródle pochodzenia, zbiera śmiertelne żniwo wśród mieszkańców całej Ziemi...

+moje wrażenia+

Jestem przede wszystkim mile zaskoczona widząc wielkie nazwiska, znane twarze w rolach zwykłych śmiertelników. Co najlepsze, udało się reżyserowi zamieść pod dywan, lub nawiązując do tematyki filmu, odizolować wirus gwiazdorstwa wśród plejady gwiazd. Dzięki temu, przynajmniej ja, miałam wrażenie, że oglądam film z danymi bohaterami a nie kolejne popisy z czerwonego dywanu.
Oprócz solidnego aktorstwa film daje przerażający, trzymający w napięciu scenariusz, który mógłby się wydarzyć naprawdę (przedsmak mieliśmy z ptasią grypą, ale WHO trochę przesadziło z paniką). Poznajemy, poniekąd, od środka jak wygląda śledztwo w sprawie ustalenia źródła pandemii oraz widzimy gierki instytucji państwowych i prywatnych, w których stawką jest ludzkie życie, nie tylko w sensie fizjologicznym (żonglowanie szczepionkami), ale i społecznym (przykład dziennikarza-rebelianta, w którego się wcielił, wyjątkowo mało irytujący jak na niego, Jude Law).

Dobrze zagrany, dobrze skonstruowany. Polecam.

8/10

[film obejrzany po raz pierwszy]


 photo p_ManOfSteel_zpsee910c16.jpg

MAN OF STEEL

*w telegraficznym skrócie*

Clark Kent w obliczu inwazji musi zadecydować czy jest gotowy aby wyjawić światu istnienie Superman'a...

+moje wrażenia+

Nie spodziewałam się aż tak dobrego filmu. Byłam w kinie na seansie 2D (bo 3D nienawidzę nienawiścią czystą i szczerą). Początkowe sceny z Krypton'u przypominały skrzyżowanie Warhammer Age of Reckogning z Avatar'em i mój mózg potrzebował chwili by przestawić się ze wspomnienia o starych filmach, na to co wchłaniam obecnie. Było ciężko wyrzucić, a przynajmniej zepchnąć w ciemny kąt świadomości bielutki, czyściutki Krypton oraz twarz Marlon'a Brando. Krypton to obca planeta jednak swojska w detalach: stroje stylem nawiązują do późnego średniowiecza, choć są, według mnie, zbyt bogato zdobione, natomiast cała technologia przypomina obrazy kreowane przez H R Gieger'a, a komora Genesis w której "rodzą" się kryptonianie jest żywcem wyjęta z Matrix. Fani mrocznej fantastyki mają co podziwiać. Co prawda mnie zabolał jeden element: żuko-podobne statki zwiadowcze kryptonian jak nic kojarzą mi się z Starship Troopers - natychmiast parsknęłam śmiechem i tak już było przez cały film gdy statki owe się pojawiały. Zero powagi ;)

Co do obsady. Jak każdy widz z doświadczenia mogliśmy się przekonać, że gwiazdorskie menu nie zawsze gwarantuje strawną ucztę. Tutaj na szczęście każde wielkie nazwisko jest od siebie oddzielone, dzięki czemu może błyszczeć (lub nie jeśli taka wola). Diane Lane nie da się oszpecić. Po prostu nie i już. Za to Kevin Costner... cóż, chłopak ma swoje lata, nadal trzyma poziom, ale wolałabym żeby jego rola była mocniejsza w wyrazie, żeby był bardziej stanowczy, władczy. To Marth'a Kent jest tą która tuli i godzi.
Kosmiczni rodzice spisali się w mojej opinii znacznie lepiej. Russell Crowe poskromił łakomstwo i w obcisłym stroju prezentuje się nie gorzej niż jego filmowy syn. A przywdziewając zbroję jak Tony Stark, można odnieść wrażenie, że lepiej z tym panem nie zadzierać. Za to Lara Lor-Van, matka Kal-El'a (przepiękna Ayelet Zurer) to dzielna i dumna kobieta. Zresztą jak teraz się zastanawiam, to kobiety w filmie Snyder'a, to nie bierne lolitki czy damy w opresji. Owszem, są damami, ale ich silne charaktery dorównują lub nawet przewyższają siłę mięśni panów. Jedynym minusem frakcji "płci piękniejszej" jest Amy Adams. Jest pospolita. Zarówno, a może przede wszystkim, pod względem wyglądu (heloł, Superman ma ciągnoty do brunetek a wy mi tu wpierniczacie rudzielca, wtf?) jak i osobowości. Ja jako Supermen bym na nią nie poleciała - tak to ujmę.

Teraz przejdziemy do ulubionego fragmentu, czyli będzie mowa o filmowym złoczyńcy i czyńcy złych uczynków, mianowicie o Generale Zod'ie. Michael Shannon nadał postaci głębi. To nie maniak opętany rządzą mordu i zniszczenia, tylko obrońca swojego ludu. Co prawda jego dążenie do celu po trupach może budzić moralny sprzeciw, ale trzeba mu przyznać rację. Dzisiaj nie ma już takich ludzi, lojalnych, oddanych sprawie, a to właśnie sprawia, że widz zaczyna kibicować tym po drugiej stronie barykady.

Natomiast jeśli chodzi o naszego stalowego chłopaka. Gdy obwieszczono, że niejaki Henry Cavill zagra niebieskorajtuzego, czerwonomajtkowego herosa nie byłam tym faktem zbyt szczęśliwa. Co prawda lista kandydatów była, mówiąc delikatnie, dziwaczna, to jednak wspomnienie tego aktora i jego roli w Immortals napawała mnie dreszczami. Dreszczami jakie towarzyszą przy zatruciu pokarmowym.
Seans Man of Steel rozwiał te wątpliwości jakoby ten Brytyjczyk nie nadawał się do roli. Wypadł dobrze, bardzo dobrze. Nadal, z czystego sentymentu, będę twierdzić, że Christopher Reeve był i jest najlepszym odtwórcą roli Supermana, a Routh wcale niezgorszy był (sam film to już inna bajka). Cavill jest godnym następcą. Nadal boli brak czerwonych gaci na niebieskich rajtkach (mogli to przecież jakoś ładnie rozwiązać, kolorystycznie ornament walnąć w okolicach pasa i byłoby ok).

Jeśli chodzi o fabułę, nic nowego czego byśmy już nie wiedzieli z poprzednich filmów i komiksu, nie uświadczymy w filmie. To co najbardziej mnie się rzuciło w oczy i uszy to wydźwięk pro-chrześcijański, anty-eugeniczny. Czyli podkreślanie wieku Supermana co i rusz a jest to wiek lat 33. No i fakt, że nasz heros jest naturalnie urodzonym dzieckiem, mieszanką genów z przypadku, a nie konkretnie zaprojektowanym tworem tak jak jego współziomkowie, gdzie każdy miał swe miejsce w społeczeństwie.
Poza tym - mamy do czynienia z widowiskiem cieszącym oko i ucho, które napawa nadzieją w odniesieniu do przyszłych filmów krążących w okół universum DC Comics.

8/10

[film obejrzany po raz pierwszy]


 photo p_MiserablesLes_zps61d32dea.jpg

LES MISERABLES

*w telegraficznym skrócie*

Musicalowa wersja powieści Vicotra Hugo...

+moje wrażenia+

Nie wiem skąd się wzięły peany na cześć tego "dzieła". Owszem, wizualnie prezentuje się całość bardzo ładnie, a pierwsze sceny w dokach robią wrażenie, ale reszta... film jest męczący. Poprzednie ekranizacje filmowe również były długie, ale 150 minut dało się bez problemu wytrzymać. Film jest nudny.

Jeśli chodzi o partie śpiewane, to, podsumowując krótko: Jackman daje radę, bo chłopak ma doświadczenie z musicali. Crowe nie powinien śpiewać nawet po pijaku. Seyfried - co się stało z tym fajnym głosem, który był w Mamma Mia? Pisk opon zdaje się być bardziej dźwięczny niż odgłosy, które wydawała ta dziewczyna. Hathaway ujdzie. Lepiej by wyszło gdyby śpiewano po francusku, a już w ogóle byłoby super bez tych wszystkich śpiewów. Uwielbiam musicale, ale bez przesady.

Z całego filmu jedna jedyna scena mi się spodobała, a mianowicie każda sekunda z Sashą Baronem Cohen'em i Heleną Bonham Carter - operowych głosów nie mają, ale przynajmniej nie skrzeczeli i pasowali do siebie.

Film polecam oglądać z wyłączonym dźwiękiem.

5/10

[film obejrzany po raz pierwszy i ostatni]


 photo p_Moon_zps5cda2600.jpg

MOON

*w telegraficznym skrócie*

Po trzech latach spędzonych w samotności na Księżycu, astronauta szykuje się do powrotu na Ziemię...

+moje wrażenia+

Przepis na dobry film? Bierzesz dobrego warsztatowo aktora, średnio znanego. Dajesz mu dobry scenariusz. Umieszczasz akcję w jednym, dwóch pomieszczeniach. Dodajesz monotonny głos zza ekranu drugiego aktora i całą historię przerzucasz w jakiś ciemny kąt w kosmosie. Proste, nie?
Tym sposobem otrzymujemy solidny thriller sf, bez zbędnego epatowania obrazkami gore i bez zbędnego efekciarstwa. Film ogląda się z zapartym tchem, razem z bohaterem odkrywamy tajemnice stacji oraz knowania korporacji.

Mam nadzieję, że takie małe-wielkie filmy częściej będą gościć na ekranach kin, a nie raz na dekadę.

8/10

[film obejrzany po raz pierwszy]


 photo p_Peacock_zps6cd270d9.jpg

PEACOCK

*w telegraficznym skrócie*

Katastrofa kolejowa burzy "sielankę" życia lokalnego bankiera...

+moje wrażenia+

Cillian Murphy znowu paraduje w damskich ciuszkach i znowu wygląda lepiej niż nie jedna kobieta ;) Będąc na miejscu bohaterów filmu nie wiem czy dałabym się nabrać na takie przebieranki. Jest ewidentna różnica pomiędzy żeńską a męską wersją Cillian'a, ale, przynajmniej z mojego punktu widzenia (a jest to stary rozkładany fotel), widać podobieństwo, które prędzej uświadczymy wśród rodzeństwa niż obcych osób.

Obraz ukazuje osobę, zastraszoną i stłamszoną przez despotyczną "matkę" (celowo słowo umieściłam w cudzysłowie, bo zakończenie poddaje w wątpliwość tożsamość rodzicielki głównego bohatera), która nijak nie potrafi nawiązać kontaktu, nawet wzrokowego, z osobami z najbliższego otoczenia (praca, sąsiedzi), a jednocześnie tak bardzo chce wieść normalne życie jak wszyscy inni dookoła.

Nie muszę chyba wspominać, że Cillian po prostu pozamiatał swoim występem i reszta obsady stanowi jedynie szare tło dla jego gry :)

7/10

[film obejrzany po raz pierwszy]


 photo p_ST12_zps4bad6b9d.jpg

STAR TREK: INTO DARKNESS

*w telegraficznym skrócie*

Po atakach na Gwiezdną Akademię, Kpt. Kirk wraz z załogą Enterprise udaje się w pościg za tajemniczym Johnem Harrisonem...

+moje wrażenia+

Przyznam się: byłam dwa razy na filmie. Raz byłam na, po prostu, kolejnym Star Treku, a drugi raz byłam na Cumberbatch'u ;)

"Mr. Spock. The mind of the Enterprise. The fearless genius who ensures a calm force of intelligence guides their every mission. But look deeper and you will see an outsider who does not belong, a man of two worlds. This tears him apart, the constant battle between what he thinks and what he feels. What does he do? Does he follow his head, embracing logic and the path of reason? Or does he follow his heart, knowing the emotions he cannot control may destroy him? I will help him decide.." 
- Khan, from trailer Star Trek Into Darkness


Ale zanim rozpłynę się w zachwytach trzeba wyrzucić z siebie to co leży na wątrobie. Otóż, pomimo, że film bardzo mi się spodobał, oceniłam go ciut niżej niż poprzednią odsłonę. Wizualnie jest bez zarzutu o czym można się przekonać oglądając same trailery. Widok statku spadającego z przestrzeni kosmicznej, lecącego przez atmosferę by w efekcie zmieść z ziemi sporą część miasta przyprawia o dreszcze i jednocześnie przypomina o atakach na WTC z 2001 roku.
Dialogi oraz co za tym idzie, interakcje między bohaterami to czysta przyjemność dla oka i ucha. Na sali co i rusz, w odpowiednich momentach rzecz jasna, wybuchały salwy śmiechu.

Niestety, to co najbardziej rzuciło mi się w oczy to brak poczucia przestrzeni, ogromu kosmosu. Pragnę przypomnieć, że cała akcja wszystkich filmów i seriali rozgrywała się w obrębie naszej skromnej galaktyki. Oglądając ten film miałam wrażenie, że Kronos, rodzima planeta Klingonów, leży rzut kamieniem od Ziemi. Zabrakło mi dobrych 10-15 minut sceny dziejących się w samej przestrzeni, ukazującej podróż bohaterów przez bezkres kosmosu. Natomiast scena abordażu Kirka i Khana na statek Generała Marcusa, pomimo efektowności, ciągnęła się w nieskończoność (pomijam absurd, że pomiędzy jednym a drugim statkiem znajdowało się złomowisko po walce i lot ot tak, w samych skafandrach byłby idiotyzmem - ładnie to wygląda tylko w kinie i nie jest zalecane przez NASA ;))

Przechodząc do plusów. Muzyka. W poprzednim filmie była wręcz nie zauważalna, ale tutaj, w końcu usłyszałam znane mnie i lubiane motywy ze starego serialu. Rozwój postaci - nie wielki, ale jednak zawsze to coś, zwłaszcza relacja Kirk-Spock. Zresztą przyznaję, podczas gdy większości widzów łezka kręciła się w oku, mnie w scenie rozmowy Kirka ze Spockiem po naprawieniu napędu warp chciało się śmiać, bo jest to dokładna zamiana ról z Wrath of Khan ;)

"I will walk over your cold corpses."
- Khan, from movie Star Trek Into Darkness

Najważniejsze: Khan Noonien Singh/ John Harrison zagrany brawurowo przez Benedicta Cumberbatch'a. Był tak dobry, że aż za dobry. Powiedzmy, że reszta obsady to uczniowie trójkowi, tak Benedict to piątkowy uczeń zdobywający dodatkowo wyróżnienia w różnych konkursach (zwłaszcza recytatorskich ;)). Inni nie mieli po prostu szans. Trochę szarżował, ale jego postać oraz dialogi zostały genialnie napisane, tak jakby scenarzyście nie wystarczyło już energii do napisania lepszych scen pozostałym bohaterom. Cały twórczy potencjał został przelany na tą jedną postać, której życie i dynamikę dodał bladolicy Cumberbatch. Z każdego kroku czy gestu, i oczywiście z tonu głosu, emanowało "Jestem lepszy.". Ale to co najbardziej przekonało mnie do tej postaci, to jego ideologia. To nie kolejny terrorysta czy urażona księżniczka (tak, nawiązuję do Loki'ego ;)) - to facet zdeterminowany, lojalny, zdolny zrobić wszystko dla swoich ludzi. Co prawda nie zawaha się przy tym zmiażdżyć drugiemu człowiekowi głowy gołymi rękoma, co może budzić moralny niesmak wśród wrażliwej części widowni, ale właśnie ta siła i nieustępliwość jest tym, czego w dzisiejszych czasach nie uświadczymy u osobników z rodzaju homo sapiens sapiens. Poza tym byłam na seansie drugi raz, nie tylko ze względu na walory estetyczne głównego czarnego charakteru, ale żeby dostrzec wszystkie niuanse jego skomplikowanej psyche. W scenie zniszczenia miasta doskonale widać, że był ogarnięty szaleńczą rozpaczą, myślał, że Spock zabił jego załogę. Nie pozostało mu nic innego jak popełnić samobójstwo zabierając przy tym jak najwięcej ludzi i jakież było jego zaskoczenie gdy okazało się, że przeżył. Nie taki był jego plan. Chciał zginąć, bo nie miał po co żyć.

Jestem wdzięczna twórcom filmu za przedstawienie mnie Benedict'a Cumberbatch'a, którego wybór w pierwszej chwili trochę mnie zniechęcił do obejrzenia filmu. I tak bym poszła na Star Treka do kina, ale dzięki genialnej roli Brytyjczyka, zapoznałam się z kilkoma ciekawymi produkcjami telewizyjnymi i nie mogę się doczekać kolejnych jego ról (Sherlock wraca na jesieni, a tuż za nim Hobbit :)).

7/10

[film obejrzany po raz pierwszy i nie ostatni]


 photo p_StuartALifeBackwards_zps17de28ad.jpg

STUART: A LIFE BACKWARDS

*w telegraficznym skrócie*

Oparta na faktach historia początkującego pisarza, który postanawia opisać życie bezdomnego alkoholika... zaczynając od końca...

+moje wrażenia+

W przypływie oczarowania przez magnetycznego Khan'a z najnowszego Star Treka, postanowiłam pożyczyć z Internetu dorobek Brytyjczyka i w ten oto sposób natrafiłam na skromny film telewizyjny, z jedynymi z najlepszych kreacji aktorskich jakie kiedykolwiek widziałam. Wbrew pozorom nie chodzi mi tu o pana Cumberbatch'a, lecz jego filmowego partnera, Tom'a Hardy'ego. Jeśli ktoś w ogóle śmie wątpić w jego talent, to powinien koniecznie obejrzeć ten film. Hardy, jak mało kto, potrafi w naturalny sposób wcielać się w skrajne postaci, nie robiąc przy tym z siebie karykatury człowieka. Jego Stuart jest i odpychający (jak to każdy bezdomny, których pełno jest na ulicach wielkich miast), a jednocześnie uroczy. Zabawny, inteligentny a jednocześnie nieobliczalny i bezkompromisowy.
Czy ten film w jakiś znaczący sposób zmienił moje nastawienie wobec wyrzutków społeczeństwa? Minimalnie tak. Tak, nadal przeszkadza mi odór kloszardów w zamkniętych pojazdach komunikacji miejskiej, ale ich się nie boję (bardziej przerażają mnie podpici uperfumowani fani pewnych klubów piłkarskich). Wybrali lub zostali zmuszeni do takiego a nie innego życia. Drobnych nie rzucam, nie biegam za nimi udając samarytankę, ale jeśli mam jakieś stare ciuchy czy inne szmaty lub puszki po piwie czy butelki, to segreguję je i zostawiam koło śmietnika - bezdomny weźmie i zarobi parę groszy w skupie.

8/10

[film obejrzany po raz pierwszy]


 photo p_Traitor_zps865d560a.jpg

TRAITOR

*w telegraficznym skrócie*

Agent FBI jest na tropie międzynarodowego spisku zmierzającego do przeprowadzenia zamachu na terenie USA. Wszystkie poszlaki prowadzą do byłego agenta CIA...

+moje wrażenia+

To kolejny film gdzie zamiast wartkich pościgów, efektownych strzelanin oraz pokazów gibkości aktorów, doświadczamy niemocy agentów ścigających potencjalnych konspiratorów. Widz ma wgląd nie tylko w organizację rządową, ale też widzi rozkład sił wśród przyszłych zamachowców. Jak takie zamachy się organizuje, kto jest uczestnikiem itd. Podwójni agencji, działający tak głęboko, że nawet ich koledzy po fachu nie wiedzą, że ścigają tego dobrego, muszą się pilnować z każdej strony: z jednej aby nie zdradzić się przed przestępcami, z drugiej, by nie dać się złapać swoim niedoinformowanym kolegom, którzy, mimo dobrych chęci, mogą zniweczyć lata ciężkiej pracy innych osób.

Bez fajerwerków, ale przyjemnie się ogląda.

7/10

[film obejrzany po raz pierwszy]


 photo p_Wreckers_zps3ec74496.jpg

WRECKERS

*w telegraficznym skrócie*

Młode małżeństwo przezywające kryzys zostaje niespodziewanie nawiedzone przez młodszego brata męża...

+moje wrażenia+

Jak to kilkakrotnie napisałam na forach filmowych: obraz ten przypomina wizję lokalną połączoną poziomem realizacji z programem pokroju "Trudne Sprawy". Tak, ten film obejrzałam również pod wpływem Khan'a. Jak to bywa, raz się trafia na perełki a raz na takie o to filmy, które do wybitnych nie należą. Rozumiem zamysł reżysera, jego intencje, jednak śmiem twierdzić, że po prostu zabrakło mu warsztatu. Dostał zdolnych aktorów i nie wiedział co z nimi począć. Dobrze, że chociaż oni wiedzieli co mają robić. Niestety montaż oraz natchnione zbliżenia swojskiej natury popsuły cały film.
Proszę się ograniczyć do podziwiania plakatu a film można sobie darować.

5/10

[film obejrzany po raz pierwszy i ostatni]


 photo p_Zodiac_zps5fa784f6.jpg

ZODIAC

*w telegraficznym skrócie*

Film inspirowany prawdziwymi wydarzeniami, które rozegrały się na przełomie lat 70tych i 80tych w San Francisco....

+moje wrażenia+

Zabierałam się do obejrzenia tego filmu jak do wyrwania zęba. Zniechęcona ostatnimi poczynaniami Davida Finchera odkładałam w nieskończoność seans tego rewelacyjnego i trzymającego w napięciu thrillera.
W dzisiejszych czasach (co brzmi dziwnie, tak jakby tamte lata były oddzielone od dnia dzisiejszego co najmniej o dwa wieki), mam taką nadzieję, tacy seryjni mordercy jak Zodiak nie mają racji bytu i nie mają szans stać się "seryjnymi mordercami". Choć, jakby się nad tym zastanowić i jak przerażająco by to nie zabrzmiało, lepszy jeden Zodiak niż banda dzieciaków strzelających do swoich klasowych kolegów w szkołach publicznych. Dzisiaj nie ma inteligentnych złoczyńców. Są za to rozkapryszone, znudzone bachory, które z braku wartościowej stymulacji kory mózgowej, a jednocześnie, bombardowane tonami bezużytecznej wiedzy, chcą doświadczyć czegoś nowego, niepokojącego, co wywróci ich świat.

Wracając do filmu, to co mnie urzekło, to klimat tamtych czasów. Brak rozwiniętej sieci monitoringu ulic, brak Internetu, telefonów komórkowych.Cisza, spokój i tylko seryjni mordercy kryjący się w krzakach na przedmieściach lub na poddaszach domów.

Gorąco polecam, ale przestrzegam. Ten film to nie zbieranina strzelanin oraz obrazków makabrycznych zbrodni. To nieśpieszny obraz mozolnej pracy detektywistycznej, w której celebruje się wybieranie numeru telefonu na okrągłej tarczy.

8/10

[film obejrzany po raz pierwszy]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz