czwartek, 3 października 2013

FILMWEB OFFLINE 2013




Na tegorocznym FWoffline zaprezentowano tradycyjnie 3 filmy.

Pierwszego dnia, 27 września o godzinie 21, w kinie Atlantic w Warszawie, odbył się pokaz "The Way Way Back"... Mówiąc delikatnie, wybór filmów w tym roku nie powalił na kolana, a niektórych stałych bywalców wręcz obraził (nie mówiąc o nowych osobach, które mogły się zrazić). Powód: tematyka. A to kazirodztwo, a to dorastanie introwertyka, a to sadyzm podszyty religijnym szałem i inne takie obsesje...

Panowie, panie, my ludzie prości. My chcemy lekkiej komedii, blockbusterów i rozwałki. Ewentualnie, w ramach "odchamiania", proponuję pokazywać klasyki typu "12 Angry Men" czy "JFK" (redaktor Pietrzyk rozwiał ma naiwne dziewczęce marzenia, tu cytat: "Prezentujemy nowości".). Oczywiście piszę to w imieniu mniejszości, która wytrwała do 6 rano w niedzielę i podzielała powyższą opinię.

Po prostu "ambitne artystyczne" kino lepiej się kontempluje w zaciszu domu lub kinie studyjnym, gdzie na sali jest max 10 osób... w tym operator w kanciapie, ochroniarz oraz pani Janina, która sprząta sale po seansie.

Wracając do filmów...





Przyjemne, lekkie, niezobowiązujące kino, które tak samo łatwo wpada jak i wypada z głowy. Młodzi aktorzy starali się, lecz polegli w starciu ze starszymi kolegami, którzy z kolei za bardzo starać się nie musieli. Pan Rockwell oraz Allison Janney najbardziej wybijali się na tle dość charakterystycznych postaci. Ciepły, momentami nawet wzruszający, odpowiednio zabawny. Niestety ciut za krótki.

Polecam poczekać na DVD lub torrenty ;)

W sobotnie popołudnie organizatorzy uraczyli nas odpowiednim do pory dnia lekkim filmem o wątkach kazirodczych, który to wygrał na tegorocznym MFF w Wenecji, tylko dlatego, że jego konkurent zdobył maksymalną ilość wyróżnień i jury po prostu nie mogło dać więcej...

Przyznaję się bez bicia: kino Koreańskie jest mi całkowicie obce i rzadko kiedy z nim obcuję, a to co do tej pory dotarło do mych oczu i uszu, nie napawa optymizmem i raczej zniechęca się do zapoznania się z ichniejszą kinematografią.




"Pi-e-ta", którą oceniłam na oszałamiające 3/10 (i zastanawiam się czy to nie jest zbyt szczodra nota), nie przypadła mi do gustu.
Po pierwsze: to już było. Chore relacje matka-syn, zdegenerowana enklawa ludzi, duży zły chłopak, który zmienia swoje nastawienie w momencie konfrontacji z tym samym rodzajem cierpienia, na które skazywał innych.
Po drugie: realizacja. Licealista ze starą Nokią nakręciłby lepszy wizualnie film, bez łatania fabuły naciąganym symbolizmem i epatowaniem bezsensowną przemocą, a wspomniana pani sprzątająca sale kinowe, miałaby więcej charyzmy i życia w sobie niż cała obsada manekinów, które smętnie snuły się po ekranie tego filmu...

Starałam się być wyrozumiała, ale nie potrafię. Gratuluję wszystkim tym, którym film ten przypadł do gustu. Mnie on by się spodobał 10 lat temu, gdy byłam siksą zakochaną w azjatyckich panach i ogólnie "jarałam" się takim "ambitnym" sziteksem. Fazę bycia "hipsterą" na szczęście mam już dawno za sobą :)

Po przerwie obiadowej, kolejny seans, poprzedzony wręczeniem nagrody dla straceńca, który popełnił recenzję/artykuł do filmu (którego nikt i tak nie oglądał), rozpoczął się około 18-tej.




"Prisoners" - 6/10

Ostatni i najwyżej oceniony przeze mnie film tegorocznego zlotu. Tak, jestem subiektywna i lubię thrillery. Za to nie znoszę Jake'a Gyllenhaal'a (nawet go nie zalinkuję, sie męczcie wpisując jego nazwisko, o!) i jego twarzy przypominającej rozjechaną żabę na polnej drodze (znam takich, którzy lubują się w turpizmie). Niemniej, mimo, że grał detektywa-idiotę, nie był zły, a jego tik nerwowy był jedyną rzeczą oprócz scen z Paulem Dano, które wyrywały mnie ze snu.
Film jest ciut podobny do "Zodiaku", ale nie aż tak dobry. Reżyser potraktował widza jak debila nachalnie serwując kilku-sekundowe zbliżenia, jednocześnie upraszczając psychologiczne portrety postaci, aby były bardziej strawne dla przeciętnego widza (zupełnie jak z jankeskimi instrukcjami otwierania szampana - oni nie wiedzą, że się nie celuje w twarz kolegi).
Podsumowując, jest to film dla fanów poszczególnych członków obsady, np Hugh Jackmana, który wyjątkowo nie świeci klatą i nie warczy patrząc spode łba ;)

A po seansie była impreza dla tych, którzy chcieli się socjalizować, a nie tylko przyszli pooglądać filmy za darmo.

Tradycyjnie przy wejściu rozdano karteczki z tajemniczymi imionami/nazwami. Tym razem było trzeba odnaleźć swoje przeciwieństwo ekranowe. Ja byłam Commodusem, więc musiałam odnaleźć swego Maximusa. Mój Maximus był całkowitym przeciwieństwem Russella Crowe ;)

Podczas całonocnej zabawy pełnej ożywionych dyskusji, śpiewów oraz kalambur, udało mi się zgarnąć "Pokłosie", "Yumę", "Polowanie" oraz magazyn FW. "Pokłosie" oddałam koledze, który wygrał dla mnie, za co jestem mu wdzieczna, książkę pt. "Mądrości Shire". Piranię 3DD bezczelnie zgarnęłam innemu koledze, wciskając mu "Dzień Kobiet" i się tego nie wstydzę :P Oddam na następnym zlocie^^ chłe chłe chłe

Było miło, niektórzy zawzięcie bronili swoich sympatii filmowych, inni, tj ja przyznali się otwarcie do bycia fanem Star Treka (heloł, nie wiedzieliście tego wcześniej?).

Niemniej przyznać trzeba, że wybór filmów był mało satysfakcjonujący.
Iron Man 3, Avengers, Lincoln, Hobbit - filmy, które relaksują jednocześnie dając widzowi poczucie obcowania z czymś lepszym, ciut wartościowszym niż przygody Miley Cyrus i innych "dzieciaków" ze stajni Disney'a. No po prostu nie.

No i tak nachalnie wpychać polskie produkcje. Tak, nie sprzedały się w Empiku, sorry bardzo.

Marudzę i marudzić dalej będę, o!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz