środa, 2 lipca 2014

BITWA: The Covenant vs. The Craft

W dzisiejszym wpisie poznęcam się nad czarownicami jakie od czasu do czasu nawiedzają amerykańskie licea:

 photo p_CovenantThe_zps05f0c651.jpg  photo p_CraftThe_zpscd5f0f32.jpg


Postaram się nie faworyzować nikogo i zacznę od chłopaków.

The Covenant - 3/10
W mojej skromnej opinii to niewypał. Już w chwili obejrzenia te 8 lat temu ten film nie przypadł mi do gustu, a po ponownym obejrzeniu tylko utwierdziłam się w mym pierwszym osądzie.
To czego zabrakło mi w tym filmie to chemia między bohaterami (genialne dialogi o subtelności młota pneumatycznego) oraz brak jakiegokolwiek napięcia czy poczucia grozy.
Wszakże Renny Harlin (twórca tego dzieła) nie jest takim złym reżyserem, zwłaszcza że do zeszłego roku twierdziłam, że zrobił najgorszą część Die Hard, ale potem wyszło A Good Day to Die Hard i zmieniłam zdanie. Nie wiem co zawiodło, prawdopodobnie scenariusz, którego nie powstydziłby się gimnazjalista gdyby pani od polskiego kazała napisać wypracowanie, i szczerze nie wiem kto po przeczytaniu tych wypocin pomyślał "łał, to jest dobre". Patrząc na aktorów, którym teraz lepiej się powodzi (Taylor Kitsch zagrał u Olivera Stone'a a Sebastian Stan zdobył ostatnio popularność grając Bucky'iego Barnes'a/Winter Soldier'a w adaptacji komiksu Marvela) zastanawiam się gdzie podziała się ich zdolność do trzeźwej oceny sytuacji, a trzeźwi na pewno nie byli, podpisując kontrakt na ten film.
Sam wstęp zapowiadał się całkiem obiecująco: pitu pitu o historii prześladowań czarownic, a potem scenka rodzajowa z poster-boys, którzy wbijają się na plenerową imprezę, skacząc w kilkudziesięciu metrowego klifu, potem pościg we mgle i znalezienie pierwszego trupa. Niestety im dalej w las, tym gorzej. Kliszowa scenka pod prysznicem, a potem ostatni wybryk pana od efektów specjalnych i pokazowa rozwałka samochodu na części pierwsze, zupełnie jak w Transformersach. Niestety chyba na tym budżet się skończył, bo finałowa walka to obraz nędzy i rozpaczy, który przebijają jedynie popisy obsady Twilight czy Aniołków Charliego.

Sebastian Stan
Czaicie bazę? Na to było stać grafika.

Jeszcze raz wspomnę: brak chemii. Zaloty głównego bohatera w stosunku do nowej dziołchy i ich rzekoma wielka miłość mająca zmotywować ów bohatera do czynu, przypominają smutne popisy rodzimych "aktorów" z produkcji typu reality show. Nie lepiej jest między samymi chłopakami, którzy po prostu są boysbandem stworzonym przez kogoś z góry. No i nagle pojawia się ten piąty, który się wpierdala w relacje damsko-męskie, mąci wodę, ale mimo to chłopaki przyjmują go bez większego bólu. Tak jakby z filmu wycięto dobre 10 minut fabuły, aczkolwiek dłuższe patrzenie na ten szajs mogłoby przyprawić mnie o torsję.
Z czystego sentymentu do aktorów grających w tym koszmarku, nie daję niższej oceny, a powinno być tłuste 2/10. Może kiedyś ktoś pokusi się o remake?



 ...bo przyznaję, drobny lifting przydałby się paniom z The Craft, któremu po latach, daję solidne 6/10

Jest to film mojej wczesnej młodości, więc przyznaję się bez bicia, mogę odczuwać doń lekki sentyment, a postaci darzę większą sympatią niż chłopaków. The Craft jest o tym co tak naprawdę liczy się dla nastoletnich dziołch: akceptacja rówieśników, spełnienie w miłości oraz wchłonięcie jak największej ilości magicznej mocy, tak aby potem móc mrugnięciem oka wpierdolić tym wszystkim zjebom, którzy zamienili ostatnie 3 lata twego marnego życia w piekło... ekhm.

Tak się kiedyś dziewczynki ubierały.

Mamy tu kompletną historię zawiązywania się przyjaźni, a potem powolne osuwanie się w ramiona ciemnych mocy, które wraz z używaniem, powodują utratę kontaktu ze światem realnym oraz innymi ludźmi. Jest dokładnie tak jak pani od polskiego kazała pisać: wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Każda z dziewczyn dostaje swoje pięć minut, mimo, że to, teoretycznie, Robin Tunney gra tu główną bohaterkę, lecz niestety całe show kradnie Fairuza Balk i jej nadmiernie ekspresyjna, dziwaczna twarz, która może nie jest najpiękniejsza, ale ma w sobie niezwykły magnetyzm nie pozwalający oderwać od niej oczu. Dziewczyny się uczą nie tylko magicznych sztuczek, ale i siebie nawzajem. Poznajemy ich marzenia, troski oraz słabe punkty, które zaowocują w jednej z lepszych kulminacyjnych scen:



Jeśli chodzi o warstwę wizualną, to film nadal dobrze się ogląda, aczkolwiek drobne poprawki by nie zaszkodziły tu i tam (scena ze zmianą koloru włosów). No i to środek lat 90tych, więc modowa tragedia.
Jest to film, zresztą jak poprzednik, adresowany do młodzieży, więc starsi widzowie mogą mieć trudności z nawiązaniem jakichkolwiek więzi z postaciami (ach ta miażdżyca), jednakże to co stawia ten film na półce wyżej w klasyfikacji filmów do obejrzenia, to poziom realizacji: spójna fabuła, dobre aktorstwo oraz zadowalająca warstwa wizualna oraz muzyka budująca odpowiedni nastrój.

Poza tym nie ma nic bardziej przerażającego niż kobieta w szale...

PS
Aktorki po tym filmie radzą sobie całkiem nieźle: zaliczyły kilka popularnych produkcji, a Neve Campbell stała się królową krzyku po występie w serii Scream, skądinąd, jednego z moich ulubionych slasherów^^


Zdjęcia: fansshare.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz