piątek, 2 kwietnia 2010

OSTATNIO OBEJRZANE: marzec 2010



AGORA

*w telegraficznym skrócie*

z cyklu "ci wredni chrześcijanie"

+moje wrażenia+

w Hollywood chyba ponownie przymierzają się do najazdu filmów sandałowatych, bo najbliższy rok obrodzi w produkcje około starożytne: Agora, Clash of the Titans czy chociażby Centurion..
ja nie mam nic przeciwko, jestem nawet za :D
"Agora" była szumnie przedstawiana jako wielkie widowisko, w którym to w końcu pokaże się, jacy to ci starożytni chrześcijanie byli skurwysynami.. cóż, to się udało. tutejsi chrześcijanie to banda fanatyków przedstawiona w taki sposób w jaki dzisiejszy europejczyk postrzega talibów czy bliżej niesprecyzowane sekty religijne..
film dokładnie pokazuje mechanizmy fanatyzmu oraz to jak łatwo można zostać zmanipulowanym przez obietnice lepszego życia, w tym czy innym życiu oraz jak wielki wpływ ma na władzę religia, choćby najbardziej zaściankowa i irracjonalna.. w starciu z ślepą wiarą nic nie ma szans na obronę
tutaj ofiarą religijnego fanatyzmu padła wiedza, logika, wolność i równość.. no może nie do końca ta równość była, ale dzięki chrześcijaństwu na kolejne 1000 lat zapanowała ciemnota a kobiety nagle straciły duszę, możliwość publicznego wypowiadania się itd.

..nie mniej oglądając film spodziewałam się czegoś bardziej epickiego. no chociażby to na co wszyscy czekali, czyli gigantyczny pożar biblioteki aleksandryjskiej.. nie było. momentami film przypominał rekonstrukcje wydarzeń rodem z Discovery Channel :/
..sama historia toczy się w okół Hypati (Rachel Weisz), pani filozof zajmującej się astronomią i jej problemów sercowych.. w sumie to ona nie miała problemów miłosnych, to raczej jej adoratorowie mieli problem z tym aby ją do siebie przekonać, co w sumie i tak żadnemu z nich się nie udało.. aczkolwiek relacje w tym dziwacznym trójkącie nawet wzruszały. szczególnie pod koniec..

niestety, jakoś brakuje mi w tym filmie aktorstwa.. owszem, Rachel Weisz dobrze się spisała, ale reszta chłopaków przy niej wypadła w najlepszym razie bezpłciowo.. a przy samej poprawnej oprawie wizualno muzycznej, przydałoby się coś więcej.
mi zabrakło emocji

6/10

[film obejrzany po raz pierwszy]




HUNGER

*w telegraficznym skrócie*

o sile determinacji i bezsensownej śmierci

+moje wrażenia+

..po pierwsze w tym miejscu chciałabym podziękować polskiemu dystrybutorowi za wspieranie piractwa - film trafił do nas z dwuletnią obsuwą.. gratuluję

przechodząc do rzeczy: film jest mocny.. według mnie ludzie nazbyt się nim zachwycają, ale ja po prostu wolę obrazy ociekające emocjami, a nie tylko przedstawiające z perspektywy zimnego obserwatora, pana laboranta, to co się dzieje, a taki właśnie jest dla mnie owy film.. dobry, solidny, ale zimny.
ale film ma u mnie ogromnego plusa za to, że nie ukazuje romantycznego wizerunku bojownika IRA (choć ja sama lubię taki ;)) i tych fe, ble, ohydnych angoli.. pokazuje właśnie, że po drugiej stronie też są ludzie, że oni też czują i obecna sytuacja czasem ich przerasta i się w efekcie załamują.

no oczywiście nie da się mówić o tym filmie bez słynnej już sceny dialogu pomiędzy głównym bohaterem, Bobbym Sandsem (przerażająco chudy Micheal Fassbender) a księdzem (Liam Cunningham) - mimo, że w teatrze ciężko byłoby zrealizować ostatnią część filmu, to jednak uważam, że ta scena miałaby jeszcze większą moc będąc odgrywaną na scenie..

niby powinnam dać oczko więcej, no ale.. niby debiut (i to jaki!), ale.. hmm.. mniej niż to co teraz daję nie będzie :]

7/10

[film obejrzany po raz pierwszy]




INGLOURIOUS BASTERDS

*w telegraficznym skrócie*

...Quentin Tarantino o II Wojnie Światowej - nie, to nie są przewidzenia, dobrze czytacie

+moje wrażenia+

jak do wszelkich filmów zachwalanych przez masy, tak i do tego podeszłam z wielkim dystansem.. na szczęście w obejrzeniu filmu pomogła mi pani Karolina Korwin-Piotrkowska, która tak zarekomendowała ten film w swoim programie, że aż zachciało mi się obejrzeć go :D
.i szczerze nie żałuję, ba, film już trafił do listy ulubionych i pewnie niedługo znowu sobie obejrzę^^..

..oczywiście jak Tarantino robi film, to we własnym, niepodrabianym stylu filmów klasy B, C albo i Z.. czyli standardowo mamy szybkie i zabawne dialogi, rewelacyjną ścieżkę dźwiękową oraz wiadra kiczu.
jak komuś się nigdy żaden film Tarantino nie spodobał, to może sobie odpuścić ten seans.. po prostu nie zrozumie tych wszystkich drobnych smaczków ani konwencji.

a konwencja jest prosta: oddział amerykańskich żydów-komandosów, którzy na terenie okupowanej Francji rozprawiają się w brutalny sposób z oddziałami nazistów, a wszystko to podane jak przystało na rasowy spaghetti western - jeden z ulubionych gatunków Quentina T.

..i jak to u pana T. bywa, najfajniejsze postaci są odstrzeliwane T___T, Hicox, Stiglitz.. cholera, nawet szkoda mi się zrobiło postaci granych przez Eliego Rotha, czyli Donowitza, oraz Diane Kruger, wcielającą się w gwiazdę niemieckiego kina, Briget von Hammersmark
natomiast co do peanów wyśpiewywanych pod adresem Pitta i Waltza zachowałabym dystans.. świetne role, rewelacyjnie zagrane, ale jak widzę nieustający wodotrysk pod gościem, który ma na koncie jedną udaną rolę i pieprzenie jaki to talent, to jedyne co ciśnie mi się na usta to: żal.. żal, żal, żal.. no cóż, takie dzieci dzisiaj mamy..

8/10

[film obejrzany po raz pierwszy]




NEW YORK, I LOVE YOU

*w telegraficznym skrócie*

o miłości w każdym wieku, kolorze i w każdej postaci

+moje wrażenia+

uroczy, zabawny i nawet wzruszający film
nie tylko dla zakochanych par.. dla każdego: singla, małżeństwa ze stażem, nieszczęśliwie i beznadziejnie zakochanych..
i w sumie to nie wiele o tym Nowym Jorku było - ot, kolejna wielka stolica świata, gdzie ludzkie ścieżki się codziennie przeplatają.

osobiście lubię takie filmy, nie tylko ze względu na lekkość fabuły, ale także na to, że w tycich rólkach aktorzy muszą się naprawdę wysilić aby być zapamiętanym
więc proszę się nie zrażać listą płac tego filmu i przyjąć go z całym dobrodziejstwem :)

PS
cieszę się niezmiernie, że w projekcie nie wziął udziału Woody Allen, który zanudził by widzów swoimi "błyskotliwymi" uwagami na temat związków i polał to sosem żydowskich kompleksów
ani nie ma też nieszczęsnej panny Johannson i jej wątpliwego seksapilu =]

7/10

[film obejrzany po raz pierwszy]




THE SHAWSHANK REDEMPTION

*w telegraficznym skrócie*

o nadziei w miejscu, w którym jej nie powinno być

+moje wrażenia+

Frank Darabont chyba jako jedyny potrafi zekranizować porządnie opowiadania Stephena Kinga.. co prawda opowiadanie pt: "Rita Hayworth and Shawshank Redemption" ma nie wiele wspólnego z powieściami grozy jak Carrie, Lśnienie czy Cujo, które stały się potem całkiem zjadliwymi filmowymi horrorami, niemniej jednak zawsze czegoś brakowało im.. brakowało im realnego napięcia, uczucia zagrożenia i mimo, że Skazani na Shawshank nie jest horrorem takim jakim można by sobie wyobrazić, to jednak nosi jego znamiona choćby w postaci budowania napięcia światłem i cieniami, narracji oraz poniekąd muzyką..
.w gruncie rzeczy film ten jest opowieścią człowieka, który przeżył horror więzienia będąc niesłusznie skazanym za brutalne morderstwo..
..ale nawet 20 lat parszywego traktowania ze strony sadystycznego Kapitana Hadleya (rewelacyjny Clancy Brown) czy Naczelnika Nortona (jeszcze lepszy Bob Gunton) oraz strata przyjaciół, nie złamała Dufresne'a (Tim Robbins) - okazał on niezwykłą determinację i siłę woli, stał się asertywny i nie zatracił wewnętrznej wrażliwości. ba, ona nawet się uzewnętrzniła, rozwinęła, dzięki niej nie zatracił resztek człowieczeństwa..

.jednak mimo tych smutnych tonów, film jest pełen humoru.. tak to może wydawać się dziwne, ale King już tak ma.. stawia swych bohaterów w takich sytuacjach, że normalny człowiek by się załamał i dostał choroby sierocej, a jednak oni nadal potrafią się cieszyć z drobnych rzeczy i śmiać.. no bo przecież gorzej już być nie może? po co płakać nad rozlanym mlekiem?

..chyba na tym skończę pisanie o tym filmie, bo zaraz polecą spoilery, a scen-perełek w tym filmie jest mnóstwo. to na co chciałabym zwrócić uwagę to to, że SKAZANI NA SHAWSHANK NIE DOSTALI ANI JEDNEGO OSCARA I ZŁOTEGO GLOBU.
..dokładnie tak jak czytacie.. ani jednego
choć muszę przyznać, że w tamtym roku konkurencja była ostra.

10/10

[film obejrzany po raz n-ty]




THINGS WE LOST IN THE FIRE

*w telegraficznym skrócie*

uporządkowane życie Audrey zostaje zniszczone przez tragiczną śmierć jej męża, a w stabilizacji może pomóc jej tylko jego przyjaciel, który sam ma niemałe problemy

+moje wrażenia+

..zapowiada się na niezły dramat, nie? :D no ale w rolach głównych pojawiają się Halle Berry, która wyjątkowo gra, a nie tylko wygląda, Benicio Del Toro, który sam już stanowi rekomendację, no i David Duchovny, próbujący zrzucić Muldera z barków, co też mu się udaje - chyba tylko psycho fani X Files mają obsesję na punkcie zarówno serialu jak i biednego aktora.

..film nie jest stereotypową opowiastką, z początkiem, środkiem i zakończeniem.
w trakcie trwania dopiero poznajemy historię małżeństwa Audrey, życie codzienne, przerywane retrospekcjami z dnia śmierci jej męża.. obserwujemy w sumie dwie, a nawet trzy historie naraz: życie Audrey po śmierci jej męża, ich życie przed wypadkiem oraz poznajemy perypetie Jerryego, przyjaciela męża, nałogowego heroinisty..
w ten sposób reżyserka nie zanudza widza, kolejną sztampową opowiastką, a dzięki dobrze dobranym aktorom widz praktycznie od pierwszych minut czuje z nimi więź..

7/10

[film obejrzany po raz pierwszy]




VANITY FAIR

*w telegraficznym skrócie*

o trudach wspinania się w towarzystwie możnych i/lub dobrze urodzonych

+moje wrażenia+

..od razu napiszę, że obejrzałam film tylko ze względu na przystojnego, czarującego, charyzmatycznego, seksownego i szalenie męskiego Jamesa Purefoya :D co za mężczyzna i jaki mężczyzna!

dobra, koniec wzdychania [wzdech]
po seansie przyszło mi przeczytać tu i ówdzie kilka recenzji dzieła pani Nair i nie wiem czy mam się z nimi zgadzać czy nie.. w jednej z nich przeczytałam, że film się spodoba każdemu kto nie przeczytał książki.. yay! należę do owego grona i muszę przyznać rację recenzentowi, tzn. przynajmniej z mojego punktu widzenia, iż film rzeczywiście przypadł mi do gustu.. jest uroczy, lekki, zabawny, babski..
główna bohaterka to nie wątłe eteryczne dziewczę, a jej książę na białym rumaku nie jest tak kryształowy, ale mimo to oglądając perypetie panny Sharp i patrząc na ówczesny świat człowiek kilka razy pomyślał sobie "cholera! gdzie ci wspaniali mężczyźni się podziali?!" - to jedno.. a drugie to "od czasów napoleona nic się nie zmieniło" - chodzi oczywiście o towarzystwo, do którego można się dostać tylko przez odpowiednie pochodzenie lub majątek.. dzisiaj został majątek, chociaż udawanie, że jest się bogatym i cool zarówno wtedy jak i teraz też może wiele zdziałać ;)

..cóż więcej napisać.. ładny to film, ale jednak głównej bohaterce granej przez Reese Whiterspoon brakuje ... "jajeczności" jakby to powiedziała Kora ;) do momentu przybycia jej do Londynu film jest wciągający, a panna Sharp zabawna, cięta, energiczna.. potem niestety wszystko traci impet i pozostaje jedynie patrzenie na szalenie pociągającego Purefoya.. ja nie miałam nic przeciwko ;) ekhm ekhm

6/10

[film obejrzany po raz pierwszy]




THE WOLFMAN

*w telegraficznym skrócie*

remake klasycznego Wilkołaka z 1941 roku.. RAWR!

+moje wrażenia+

..ok, po pierwsze: to REMAKE
zanotować, zapamiętać
po drugie: mimo oszałamiającej obsady (Del Toro, Hopkins, Weaving) to nadal historia o człowieku, który przy pełni księżyca zmienia się w krwiożerczą bestię
..to też proszę sobie zanotować i zapamiętać i szczerze wziąć do serca

dlaczego to piszę? ano dlatego, że gro osób upuszczających frustrację na forum tego filmu chyba miało zupełnie inne wyobrażenia na temat tego obrazu oraz mieli skrajne inne oczekiwania.. część widzów albo oczekiwała hardkorowego slashera, a inni z kolei mieli chrapkę na epickie kino grozy, które z dumą dołączyłoby do szacownego grona Draculi i Frankensteina.. osobiście należałam do tej drugiej grupy, ale na poprawkę wizięłam wyżej wymienione dwa czynniki, więc nie byłam tak zawiedziona jak inni.

oczywiście film pozostawił we mnie niedosyt, ale jednak, jako miłośniczka futrzastych stworów, stary i zatwardziały gracz w rpg, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że Wilkołak Anno Domini 2010, jest jak do tej pory najlepszym wilkołaczym filmem od czasu Wilka z Nicholsonem..
powtarzam: WILKOŁACZYM
..nie to, że nie uznaję tego co było w serii Underworld, ale tam były wampiry + wilkołaki i jeszcze jakieś mutanty, ale nie był to stricte wilczy film..

..mimo, że film jest sztampowy, a momentami montaż woła o pomstę do nieba (przystosowano fabułę na potrzeby jankeskiego widza, więc jest dużo skrótów), to dzięki wprawnym aktorom film nabiera charakteru.. gdyby wzięto zwykłych ludzi z ulicy, film byłby na tym samym poziomie co nieszczęsny LXG - zaginąłby w otchłani innych miernych opowiastek grozy.. tutaj widać, że aktorzy się naprawdę postarali i udało im się stworzyć przekonujące postaci.. jedynie panna Blunt jest jakoś taka nieobecna.
kolejnym i ostatnim cieniem i jednocześnie zawodem jest muzyka, która nie zapada w pamięć, a jest to tym większy zawód iż odpowiedzialny za nią był m.in. Danny Elfman..

7/10

[film obejrzany po raz pierwszy]




WAR GAMES

*w telegraficznym skrócie*

wspomnień czar...

+moje wrażenia+

ten film to pozycja obowiązkowa dla każdego kto kocha lata 80te ubiegłego wieku, lubi/ceni Matthew Brodericka, ponad życie kocha komputery i gry, a przede wszystkim dla tych, którzy lubią lekką i nie żenującą rozrywkę o którą dzisiaj tak ciężko..

film jest lekki, zabawny, ma nawet wciągającą i interesującą historię, no bo jak inaczej może być gdy głównym bohaterem jest małoletni 'hacker' (a w tamtych czasach trochę było trzeba się namęczyć), który niechcący bawi się w wojnę nuklearną z komputerem zawiadującym NORAD, a którego twórcy nie są świadomi, że to co obserwują na monitorach, to tylko zwykła gra strategiczna..

8/10

[film obejrzany po raz n-ty]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz